sobota, 21 lutego 2015

Od Cato - Do Fiammy

Cożem ja uczynił.
Nie mogłem się pospieszyć i uciec gdzieś w las? Niee, bo po co. To przecież tylko pełnia. Gdy nie masz nad sobą kontroli. Nie panujesz nad sobą. Gdy jesteś słaby. Gdy czujesz.
Świetnie.
Dlaczego nie mogę mieć silniejszego zaklęcia? Które by działało 365 dni w roku? Niestety to niemożliwe... Moc zaklęcia, opiera się na tym, jak trudno je złamać i na lukach w nim. Jeśli by działało cały czas, po jakimś czasie by się wypaliło. A tak, w pełnie, moc się regeneruje i może działać dalej...
Następnym razem, kiedy będzie pełnia, zakopie się w jakimś rowie. O! Wyruszę dzień wcześniej, żeby mieć pewność.
Szedłem dalej przez góry nocą gwiaździstą. Spokojnie balansowałem na krawędziach przepaści, głębokich tak, że nie było widać ich dna. Księżyc świecił na niebie, oświetlając mi drogę delikatnym światłem.
Byłoby idealnie, gdyby nie coś. "Coś" które z dużą siłą uderzyło mnie w bok, zrzucając z krawędzi urwiska. Obiłem się o kilka wcięć skalnych, które poraniły mnie i dotkliwie zraniły skrzydło, odcinając mi jedyną drogę ratunku.
Ciemność zbliżała się nieubłaganie szybko...
~
Pierwsze co poczułem to chłód. Zimno otaczające mnie i przenikające do kości.
Następny był ból. On z kolei ciasno oplatał moje całe ciało.
Otworzyłem oczy.
Leżałem na zimnym kamieniu. Dookoła prócz skał i wyschniętych kikutów drzew nie było tam nic. Było jeszcze ciemno. Gwiazdy i księżyc przysłoniły ciemne chmury. Musiało być dość blisko poranku, bo zewsząd otaczała mnie mgła.
Ból. Zazwyczaj nie znaczy nic dobrego. Spojrzałem w dół na łapy.
Pomimo całej moje tolerancji do krwi, flaków i ogólnej rozróby TO określiłby co najmniej mianem okropnie obrzydliwego ciężkiego przypadku. Pomimo chwilowych mdłości, moją uwagę przyciągnęło co innego. Tatuaż. On... Nie działa. Dopiero teraz zauważyłem, że odczuwam emocje... Czyżby się popsuł? Nie ważne, teraz trzeba dokończyć ogóle oględziny ciała...
Spróbowałem wstać.
Nic z tego. Ból w nodze powalił mnie z powrotem na zimny i jakże zakrwawiony kamień, co wywołało jeszcze większe moje cierpienie, bo jak się okazało, moje żebra też miały dość głębokie rany.
Próba druga stanięcia na nogi powiodła się, z wyjątkiem. Tylna lewa łapa została wykluczona i skazana na wleczenie się po ziemi, z uwagi na rozległe rany. Po czasie dość nie długim, do łapy dołączyło również skrzydło, w jeszcze gorszym stanie, najprawdopodobniej złamane. Ogółem mało było miejsc nieporanionych.
Czułem, ze długo nie pociągnę. Dawno nie piłem, a rany, niezasklepione, dalej broczyły krwią. Jeśli dalej tak pójdzie to się wykrwawię. Postanowiłem, więc resztkami sił ruszyć w stronę terenu watahy. Tam znajdowały się najbliższe źródełko z wodą, która nigdy nie zamarza (najprawdopodobniej stworzył je jakiś starszy wilk, używając bardzo zaawansowanej magii, ale nie będę się rozwodzić na ten temat).
I jak się powlec miałem, tak się powlokłem. Ze śniegiem za mną, działo się to samo co z moją sierścią - szkarłatniało.
Wzrok zaczyniał mi szwankować. Pole widzenia, powoli się zmniejszało. Opadałem z sił. Wiedziałem, ze już blisko. Już nie daleko, jedynie ta myśl trzymała mnie jeszcze na nogach.
Nagle zobaczyłem lekki obłoczek pary. Już chciałem biec, ale gdy lekko postawiłem tylą łapę na ziemi, przeszył mnie ból i zrezygnowałem natychmiast z pomysłu.
Zachwycony zacząłem pić wodę. Chyba nigdy zwykła woda mi tak nie smakowała. Gdy już nie mogłem więcej, ułożyłem się spokojnie i zamknąłem oczy. Odetchnąłem głęboko.
Z odprężenia wyrwał mnie cichy skrzyp śniegu. Gwałtownie otworzyłem oczy.
Przede mną stała czarna skrzydlata wadera. Jak mniemam Alfa mojej watahy:
- Ktoś ty? Co robisz na moim terenie? - spytała z wojowniczym tonem w głosie.
- Jestem Cato. Beta w twojej watasze - odpowiedziałem zmieszany... - To pewnie przez tą - nie dokończyłem, po zobaczyłem swoje odbicie w tafli wody. Moje futro było całkiem czerwone. Miejscami posklejane i mocno zabrudzone. Moją skórę przecinało wiele czerwonych szram.
<Fiamma? Wybacz, że to takie... Pokaźne cx>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz